Myślałam, że
jestem szczęśliwa…zaślepiona miłością, oczarowana pięknymi słowami i pełna
wiary w składane obietnice znosiłam cierpliwie trudy tej miłości przekonując
samą siebie, że jestem szczęśliwa. Podobno człowiek, jeśli bardzo mu na kimś zależy jest w stanie
znieść bardzo wiele. To prawda. Za dnia znosiłam dzielnie wszystkie
przeciwności losu, a nocami płakałam w poduszkę. Mimo to trwałam przy swojej
miłości niejednokrotnie przeklinając zły los, który wystawiał mnie na próby. To
był mój największy błąd. To nie była wina niesprawiedliwego losu. To była moja
wina. Sama sobie zgotowałam taki los. Nie można wierzyć obietnicom składanym na
przyszłość. Słowa są piękne, słowa są magiczne, słowa nic nie kosztują. O
człowieku i jego intencjach nie świadczą przecież słowa, a czyny. Oczywistym
jest, że jeżeli ktoś nie ma dla nas czasu teraz, to tym bardziej nie znajdzie
go w przyszłości, jeśli ktoś okłamał nas raz, to zrobi to jeszcze wiele razy,
jeśli ktoś zdradził kogoś, by być z nami, to w przyszłości nas też zdradzi, by
być z kimś innym. Jeśli komuś na nas naprawdę zależy to po prostu z nami jest na
dobre i na złe, nie szuka powodów i
usprawiedliwień swojej nieobecności, po prostu jest i trwa niezależnie od
okoliczności i konsekwencji. Często zaślepieni uczuciem nie dopuszczamy do siebie
tych kilku prostych prawd. Kierowani namiętnością idziemy na daleko idące
ustępstwa żeby tylko jeszcze raz móc poczuć spełnienie w miłosnym uścisku i
jeszcze raz okłamać samych siebie, że wszystko się ułoży… Nie ułoży się, takie
miłości zawsze się kończą, bo nie mają silnych fundamentów… moja też się
skończyła… Żyłam wyobrażeniem, wyidealizowanymi obrazkami w które zwyczajnie
chciałam wierzyć, a nie realiami. Czasami tak jest, że bardzo czegoś chcemy i wmawiamy sobie, że jesteśmy z kimś szczęśliwi, a tak naprawdę wyniszczamy się każdego dnia. To co powinno być normalnością,
zwyczajną codziennością, często staje się nieosiągalne, rani nas i zabiera uśmiech z naszych twarzy… a przecież nie na tym
polega szczęście bycia z drugą osobą. Człowiek musi pewnych rzeczy w życiu doświadczyć, czasami przejść przez piekło, zmierzyć się z własnym ja i własnymi uczuciami, stoczyć walkę emocji, przewartościować własne wyobrażenia i przekonania. Czasami musi zawalić się cały nasz świat żebyśmy mogli przejrzeć na oczy, coś sobie uświadomić i dostrzec to, czego wcześniej nie widzieliśmy. Zrozumiałam to kilka miesięcy później siedząc
przy stole i jedząc kanapki z mozarellą. To był zwyczajny poranek, nie
wyróżniający się niczym od pozostałych. A właściwie bardzo różnił się od poranków, których doświadczałam jeszcze niedawno. Nie towarzyszył mi smutek, nie słyszałam pięknych słów, które kłamią, nie czułam pustki i tęsknoty, nie snułam planów na przyszłość, nie musiałam o nic walczyć, o nic się modlić, niczego skrycie pragnąć. Obudziłam się, wzięłam prysznic, ubrałam się i usiadłam przy
stole na którym czekały na mnie kanapki z mozarellą i pomidorem. Z oddali dobiegał dźwięk muzyki lecącej w radio, a za oknem leniwe jeszcze, poranne słońce przedzierało się przez chmury. Obok talerza
leniwie leżał mały piesek, a naprzeciw mnie siedział mężczyzna o elektryzującym
spojrzeniu. Zjadłam kanapkę i
uśmiechnęłam się sama do siebie. Pierwszy raz od dawna poczułam spokój. Wewnętrzny, niczym niezmącony spokój. Poczułam, że wypełnia mnie radość. To właśnie w tej chwili zrozumiałam, czym tak naprawdę jest szczęście. Szczęście nie jest wieczną walką między tym czego chcemy, czego potrzebujemy a tym co dostajemy od losu, to nie oszukiwanie siebie i nieustanna gra emocji, to nie adrenalina, którą czujemy podczas wykonywania sportów
ekstremalnych, to nie smak białych trufli podanych na pozłacanym talerzu w
pięciogwiazdkowej restauracji, to nie seks zakończony nieziemskim orgazmem.
Prawdziwe szczęście to spokój przebywania z drugą osobą. To ramiona, których nie musimy szukać na oślep we mgle. One po prostu są i stają się naszą bezpieczną przystanią zawsze, kiedy tego potrzebujemy. To poczucie, że po
ciężkim dniu pracy, całonocnej imprezie, intensywnym dniu spędzonym razem, namiętnym
seksie, czy zupełnie bez powodu chcemy wtulić się mocno w drugą osobę i poczuć
spokój…spokój, który daje siłę…By na te kilka chwil zapomnieć o całym świecie i
poczuć się bezpiecznie, jak w domu do którego chcemy wracać. Moim domem stały
się ramiona mężczyzny o elektryzującym spojrzeniu, z którym jadłam kanapki z
mozarellą na śniadanie. To za objęciem
tych ramion tęsknię, gdy nie ma ich w pobliżu i do nich uciekam, gdy jest mi
źle, to te ramiona dają mi szczęście i sprawiają, że nawet najstraszniejsza
ciemność staje się jasna i ciepła…i już nie wyobrażam sobie śniadania bez
kanapki z mozarellą :)