12 listopada 2014

barwy szczęścia

Pesymiści widzą tylko dwa kolory- biel i czerń. Realiści dodają do tego zestawienia jeszcze beże, szarości, czasami purpurę i brąz. Optymiści malują świat cała paletą różnokolorowych barw. Zazwyczaj, nie wiedzieć czemu, odkrywają czerwień i żółć tam, gdzie inni widzą tylko czerń. Życie ciągle przynosi nam niespodziewane zmiany. Jednego dnia wynosi nas do bram raju tylko po to, żeby następnego rzucić nami w najstraszniejszą otchłań. Jednego dnia rozpiera nas szczęście. Mamy ochotę krzyczeć z radości, tańczyć na ulicy i nieustannie się uśmiechamy. Jesteśmy szczęśliwi i chcemy się tym szczęściem dzielić z całym światem. Emanuje z nas łagodność i dobro. Chętnie pomagamy innym, służymy im dobrą radą i z największą uwagą dostrzegamy piękne drobiazgi, obok których do tej pory przechodziliśmy obojętnie. Dzieje się tak zazwyczaj wtedy, kiedy spotyka nas miłość. Aż strach pomyśleć, że za sprawą drugiej osoby potrafimy wydzielić tyle endorfin, że wszystko dookoła staje się rollercoaster’em pięknych barw, wszechobecnych motylków, czerwonych serduszek i wzniosłej muzyki, która nieustannie gra nam w głowie. Niestety, granica między niebem a piekłem jest bardzo cienka. O wiele cieńsza niż moglibyśmy przypuszczać. Czasami jedna chwila, jedno słowo potrafią wyrzucić nas z rollercoaster’a szczęścia gwarantując jedynie twarde lądowanie. Potłuczeni, posiniaczeni i obolali leżymy w bezruchu błagając o śmierć. Wtedy nic nie jest już kolorowe. Motyle i serduszka roztrzaskały się gdzieś obok nas zostawiając po sobie jedynie mokrą plamę. Endorfiny uleciały gdzieś po drodze, dając w zamian jedynie smutek i żal. Czasami rany krwawią tak mocno, że tracimy nadzieję na to, że jeszcze kiedykolwiek będą w stanie się zaleczyć. Rzeczywistość staje się czarna i bolesna, wszystko staje w miejscu. Jedynie czas nie pozwala sobie na odpoczynek. Nieubłaganie gna do przodu. Rany jakoś się goją i chociaż blizny pozostaną na zawsze i jeszcze wiele razy będą nam przypominać o tym, co się stało udaje nam się wstać. Robimy jeden mały kroczek, a za nim kolejne małe kroczki. Gdzieś po drodze zaczynamy dostrzegać fragmenty barw. Czerń zaczyna przeplatać się powoli z różem, czerwienią, zielenią i żółcią. Po trochu dodajemy do palety kolejne kolory i nagle dochodzi do nas, że uzbieraliśmy już całą gamę barw. To właśnie jest ten moment, kiedy znów zaczynają frunąć ku nam motyle, kiedy potykamy się o serduszka i kwiatki, które nie wiedzieć skąd rozsypały się dookoła nas. W środku zaczyna robić się gorąco i nim sobie to uświadamiamy znów tańczymy na ulicach rozsyłając wszystkim wokół serdeczne uśmiechy i dobre rady, a endorfiny…znów mają ręce pełne pracy :)