Pesymiści widzą tylko dwa
kolory- biel i czerń. Realiści dodają do tego zestawienia jeszcze beże,
szarości, czasami purpurę i brąz. Optymiści malują świat cała paletą różnokolorowych
barw. Zazwyczaj, nie wiedzieć czemu, odkrywają czerwień i żółć tam, gdzie inni
widzą tylko czerń. Życie ciągle przynosi nam niespodziewane zmiany. Jednego dnia
wynosi nas do bram raju tylko po to, żeby następnego rzucić nami w
najstraszniejszą otchłań. Jednego dnia rozpiera nas szczęście. Mamy ochotę
krzyczeć z radości, tańczyć na ulicy i nieustannie się uśmiechamy. Jesteśmy szczęśliwi
i chcemy się tym szczęściem dzielić z całym światem. Emanuje z nas łagodność i
dobro. Chętnie pomagamy innym, służymy im dobrą radą i z największą uwagą
dostrzegamy piękne drobiazgi, obok których do tej pory przechodziliśmy
obojętnie. Dzieje się tak zazwyczaj wtedy, kiedy spotyka nas miłość. Aż strach
pomyśleć, że za sprawą drugiej osoby potrafimy wydzielić tyle endorfin, że wszystko
dookoła staje się rollercoaster’em pięknych barw, wszechobecnych motylków, czerwonych
serduszek i wzniosłej muzyki, która nieustannie gra nam w głowie. Niestety, granica między niebem a piekłem jest bardzo cienka. O wiele cieńsza niż
moglibyśmy przypuszczać. Czasami jedna chwila, jedno słowo potrafią wyrzucić nas
z rollercoaster’a szczęścia gwarantując jedynie twarde lądowanie. Potłuczeni,
posiniaczeni i obolali leżymy w bezruchu błagając o śmierć. Wtedy nic nie jest
już kolorowe. Motyle i serduszka roztrzaskały się gdzieś obok nas zostawiając
po sobie jedynie mokrą plamę. Endorfiny uleciały gdzieś po drodze, dając w
zamian jedynie smutek i żal. Czasami rany krwawią tak mocno, że tracimy
nadzieję na to, że jeszcze kiedykolwiek będą w stanie się zaleczyć. Rzeczywistość
staje się czarna i bolesna, wszystko staje w miejscu. Jedynie czas nie pozwala
sobie na odpoczynek. Nieubłaganie gna do przodu. Rany jakoś się goją i chociaż
blizny pozostaną na zawsze i jeszcze wiele razy będą nam przypominać o tym, co
się stało udaje nam się wstać. Robimy jeden mały kroczek, a za nim kolejne małe
kroczki. Gdzieś po drodze zaczynamy dostrzegać fragmenty barw. Czerń zaczyna
przeplatać się powoli z różem, czerwienią, zielenią i żółcią. Po trochu
dodajemy do palety kolejne kolory i nagle dochodzi do nas, że uzbieraliśmy już
całą gamę barw. To właśnie jest ten moment, kiedy znów zaczynają frunąć ku nam
motyle, kiedy potykamy się o serduszka i kwiatki, które nie wiedzieć skąd rozsypały
się dookoła nas. W środku zaczyna robić się gorąco i nim sobie to uświadamiamy
znów tańczymy na ulicach rozsyłając wszystkim wokół serdeczne uśmiechy i dobre
rady, a endorfiny…znów mają ręce pełne pracy :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz