Myślałam, że
jestem szczęśliwa…zaślepiona miłością, oczarowana pięknymi słowami i pełna
wiary w składane obietnice znosiłam cierpliwie trudy tej miłości przekonując
samą siebie, że jestem szczęśliwa. Podobno człowiek, jeśli bardzo mu na kimś zależy jest w stanie
znieść bardzo wiele. To prawda. Za dnia znosiłam dzielnie wszystkie
przeciwności losu, a nocami płakałam w poduszkę. Mimo to trwałam przy swojej
miłości niejednokrotnie przeklinając zły los, który wystawiał mnie na próby. To
był mój największy błąd. To nie była wina niesprawiedliwego losu. To była moja
wina. Sama sobie zgotowałam taki los. Nie można wierzyć obietnicom składanym na
przyszłość. Słowa są piękne, słowa są magiczne, słowa nic nie kosztują. O
człowieku i jego intencjach nie świadczą przecież słowa, a czyny. Oczywistym
jest, że jeżeli ktoś nie ma dla nas czasu teraz, to tym bardziej nie znajdzie
go w przyszłości, jeśli ktoś okłamał nas raz, to zrobi to jeszcze wiele razy,
jeśli ktoś zdradził kogoś, by być z nami, to w przyszłości nas też zdradzi, by
być z kimś innym. Jeśli komuś na nas naprawdę zależy to po prostu z nami jest na
dobre i na złe, nie szuka powodów i
usprawiedliwień swojej nieobecności, po prostu jest i trwa niezależnie od
okoliczności i konsekwencji. Często zaślepieni uczuciem nie dopuszczamy do siebie
tych kilku prostych prawd. Kierowani namiętnością idziemy na daleko idące
ustępstwa żeby tylko jeszcze raz móc poczuć spełnienie w miłosnym uścisku i
jeszcze raz okłamać samych siebie, że wszystko się ułoży… Nie ułoży się, takie
miłości zawsze się kończą, bo nie mają silnych fundamentów… moja też się
skończyła… Żyłam wyobrażeniem, wyidealizowanymi obrazkami w które zwyczajnie
chciałam wierzyć, a nie realiami. Czasami tak jest, że bardzo czegoś chcemy i wmawiamy sobie, że jesteśmy z kimś szczęśliwi, a tak naprawdę wyniszczamy się każdego dnia. To co powinno być normalnością,
zwyczajną codziennością, często staje się nieosiągalne, rani nas i zabiera uśmiech z naszych twarzy… a przecież nie na tym
polega szczęście bycia z drugą osobą. Człowiek musi pewnych rzeczy w życiu doświadczyć, czasami przejść przez piekło, zmierzyć się z własnym ja i własnymi uczuciami, stoczyć walkę emocji, przewartościować własne wyobrażenia i przekonania. Czasami musi zawalić się cały nasz świat żebyśmy mogli przejrzeć na oczy, coś sobie uświadomić i dostrzec to, czego wcześniej nie widzieliśmy. Zrozumiałam to kilka miesięcy później siedząc
przy stole i jedząc kanapki z mozarellą. To był zwyczajny poranek, nie
wyróżniający się niczym od pozostałych. A właściwie bardzo różnił się od poranków, których doświadczałam jeszcze niedawno. Nie towarzyszył mi smutek, nie słyszałam pięknych słów, które kłamią, nie czułam pustki i tęsknoty, nie snułam planów na przyszłość, nie musiałam o nic walczyć, o nic się modlić, niczego skrycie pragnąć. Obudziłam się, wzięłam prysznic, ubrałam się i usiadłam przy
stole na którym czekały na mnie kanapki z mozarellą i pomidorem. Z oddali dobiegał dźwięk muzyki lecącej w radio, a za oknem leniwe jeszcze, poranne słońce przedzierało się przez chmury. Obok talerza
leniwie leżał mały piesek, a naprzeciw mnie siedział mężczyzna o elektryzującym
spojrzeniu. Zjadłam kanapkę i
uśmiechnęłam się sama do siebie. Pierwszy raz od dawna poczułam spokój. Wewnętrzny, niczym niezmącony spokój. Poczułam, że wypełnia mnie radość. To właśnie w tej chwili zrozumiałam, czym tak naprawdę jest szczęście. Szczęście nie jest wieczną walką między tym czego chcemy, czego potrzebujemy a tym co dostajemy od losu, to nie oszukiwanie siebie i nieustanna gra emocji, to nie adrenalina, którą czujemy podczas wykonywania sportów
ekstremalnych, to nie smak białych trufli podanych na pozłacanym talerzu w
pięciogwiazdkowej restauracji, to nie seks zakończony nieziemskim orgazmem.
Prawdziwe szczęście to spokój przebywania z drugą osobą. To ramiona, których nie musimy szukać na oślep we mgle. One po prostu są i stają się naszą bezpieczną przystanią zawsze, kiedy tego potrzebujemy. To poczucie, że po
ciężkim dniu pracy, całonocnej imprezie, intensywnym dniu spędzonym razem, namiętnym
seksie, czy zupełnie bez powodu chcemy wtulić się mocno w drugą osobę i poczuć
spokój…spokój, który daje siłę…By na te kilka chwil zapomnieć o całym świecie i
poczuć się bezpiecznie, jak w domu do którego chcemy wracać. Moim domem stały
się ramiona mężczyzny o elektryzującym spojrzeniu, z którym jadłam kanapki z
mozarellą na śniadanie. To za objęciem
tych ramion tęsknię, gdy nie ma ich w pobliżu i do nich uciekam, gdy jest mi
źle, to te ramiona dają mi szczęście i sprawiają, że nawet najstraszniejsza
ciemność staje się jasna i ciepła…i już nie wyobrażam sobie śniadania bez
kanapki z mozarellą :)
12 listopada 2016
28 maja 2016
recepta na miłość
Moi
czytelnicy często proszą mnie o rady dotyczące miłości. Gdzieś podświadomie
wydaje im się, że skoro jestem psychologiem to znam receptę na szczęście.
Czuję, że oczekują ode mnie gotowego przepisu na rozwiązanie swoich problemów,
a moje rady często ich nie satysfakcjonują, bo odbiegają od ich wyobrażeń i
pragnień. Swego czasu napisała do mnie kobieta, którą zdradził jej ówczesny
partner. Zdradził ją, a potem prosił o wybaczenie obiecując, że to się nigdy
więcej nie powtórzy, że bardzo ją kocha i nie może jej stracić. Pytała mnie co
ma zrobić- czy wybaczyć, czy odejść. Powiedziałam jej, że to jest jej życie i
jej wybór i tylko ona wie, co tak naprawdę czuje. Powiedziałam jej też, że moim
zdaniem najlepszym dla niej rozwiązaniem będzie zakończenie tego związku, bo
gdyby jej partner naprawdę ją kochał, to nigdy by jej nie zdradził. Dodałam, że
rozstania nigdy nie są łatwe i zawsze trzeba swoje wypłakać i wycierpieć, ale
tylko takie rozwiązanie da jej szansę na normalną przyszłość, na taką przyszłość,
na jaką zasługuje każdy człowiek, bo jeśli mu wybaczy i z nim zostanie i
zakładając, że on faktycznie już nigdy więcej jej nie zdradzi, to ona i tak już
nigdy nie zazna spokoju. Już zawsze będzie podejrzliwa. Za każdym razem, kiedy
przyłapie go nawet na drobnym kłamstwie będzie zakładała najgorsze. Już zawsze
będzie sprawdzać jego telefon, wąchać jego marynarkę w poszukiwaniu obcego
zapachu i śladów szminki. Już do końca, jej jakość życia i pewność siebie będą
zachwiane. Bo jeśli komuś raz uda się otworzyć zabarykadowane drzwi, to później
ich otwarcie nie będzie sprawiało już żadnego problemu. Jeśli ktoś zdradzi raz,
to nie będzie już czuł lęku, żeby zrobić to po raz drugi. Jednak to do niej
należał wybór, czy gra jest warta świeczki. Pamiętam, że się wtedy na mnie
oburzyła. Powiedziała mi, że nie znam się na uczuciach, że to wszystko nie jest
takie proste. Wiem, że mu wybaczyła i postanowiła dać im jeszcze jedną szansę.
Kilka miesięcy później napisała do mnie, że miałam rację. Jej skruszony ukochany,
który zarzekał się, że popełnił największy błąd w życiu i, że już zawsze będzie
jej wierny, bo przecież kocha ją bezgranicznie znów ja zdradził…Innym razem
napisał do mnie młody mężczyzna, który nie mógł sobie poradzić z uczuciem do
swojej byłej dziewczyny. Rozstali się jakiś czas temu, ale ona odzywała się do
niego zawsze wtedy, kiedy miała jakiś problem ze swoim obecnym chłopakiem, a on
za każdym razem przeżywał ich rozstanie na nowo i ślepo wierzył, że skoro się
do niego odezwała, to może jest szansa, że jednak do niego wróci. Spytałam go
wtedy, czy jego zdaniem miłość polega na żebraniu o uczucie, o zainteresowanie,
o szczęście? Oczywistym jest, że gdyby ta dziewczyna go kochała, to by od niego
nie odeszła i nie związałaby się z innym, a nawet, gdyby uznała, że popełniła
błąd, to odeszłaby od tamtego chłopaka i wróciła do niego. Poradziłam mu wtedy,
żeby utrwal z nią kontakt, bo za dużo go to wszystko kosztuje. Człowiek
powinien się szanować i odchodzić od tego, co sprawia mu ból. Jeśli są sobie
przeznaczeni to prędzej, czy później los ich na nowo połączy, ale to musi stać
się naturalnie, a nie na siłę. Wiem, że posłuchał mojej rady, choć nie było to
dla niego łatwe. Jakiś czas później jego ukochana zrozumiała, że nie może bez
niego żyć. Brak kontaktu z nim stał się dla niej nie do zniesienia i dopiero
wtedy zrozumiała, jakie są jej uczucia i kogo tak naprawdę kocha. Po tych
wszystkich burzliwych wydarzeniach wrócili do siebie i tworzą szczęśliwy
związek. Być może, gdyby nie stracili siebie na jakiś czas nie potrafiliby
docenić ile tak naprawdę dla siebie znaczą i do dziś nie umieliby docenić
uczucia, które jest między nimi. Patrząc na to z boku, podchodzimy do tematu
bez emocji, kalkulujemy za zimno, jakie rozwiązanie byłoby najlepsze dla danej
osoby, żeby oszczędzić jej bólu, cierpienia i rozczarowań. Z założenia miłość
powinna być bezgranicznym szczęściem i tak jest, tylko ludzie sami sobie to
wszystko komplikują, bo gubią się w swoich uczuciach. Bo z jednej strony bardzo
kogoś chcą, a z drugiej zapominają w tym wszystkim o sobie. Jeśli miłość
zaczyna sprawiać nam ból to znaczy, to jest to dla nas wystarczający znak, żeby
zastanowić się nad sobą i tym, czego naprawdę oczekujemy od życia, od drugiej
osoby i czy ta osoba faktycznie coś do nas czuje, bo gdyby nas kochała nigdy
nie pozwoliłaby na to, żeby z naszych oczu bezradnie płynęły łzy. Mimo tych
wszystkich komplikacji, trudów i niejasności w miłości jedno jest pewne- jeśli
kocha to nie zdradzi, jeśli kocha, to zrobi wszystko, żeby nas uszczęśliwić,
jeśli kocha to pokona setki kilometrów, żeby nas zobaczyć, jeśli kocha, to nie
da nam odczuć, że jest inaczej, jeśli kocha, stanie do walki o nas z całym
światem, a jeśli jest inaczej, to po prostu nie kocha. Miłość to loteria,
miłość to wymachiwanie rękami na oślep, to spacer we mgle, to nieustanna walka
i intuicja. Nie da się stworzyć podręcznika pytań i odpowiedzi- co zrobić,
kiedy…Jeśli spadnie nam łańcuch z roweru, to oczywistym jest, że trzeba go
założyć, jeśli złapiemy gumę, to wiadomo, że trzeba wymienić koło, jeśli jest
nam zimno to musimy założyć ciepły sweter, jeśli nabijemy sobie guza, to
przykładamy lód, żeby zniwelować obrzęk, ale jeśli się zakochamy to nie pomoże
nam żadna zdobyta wiedza, żadne doktoraty, ani żadne złote rady. Tak gdzie w
grę wchodzą uczucia, logika bierze w łeb. Jedynie słuchając swojego serca i nie
zapominając od czasu do czasu dopuścić do głosu rozumu możemy jakoś funkcjonować
w tej materii. Często widzę artykuły i zachęcających tytułach- „ 6 rad jak
zatrzymać przy sobie miłość”, „12 dowodów na to, że on cię kocha”, „10 oznak,
że mu na tobie zależy” etc. Nigdy nie czytam tych bzdur z prostego powodu-
miłości nie da się zawrzeć w kilku punktach, bo miłość jest bezmiarem uczuć,
emocji i impulsów. Miłość to ocean, często niepojętych i niezrozumianych
doznań. Jest jak przeziębienie. Chorobę powoduje ten sam wirus, ale każdy
przechodzi ją inaczej, dlatego jeśli ktoś spyta mnie co ma zrobić, bo boli go
głowa, to poradzę mu, żeby wziął ibuprom, ale jeśli ktoś spyta mnie co ma
zrobić, bo kocha, odpowiem- nie mam recepty na miłość…
3 maja 2016
nieważne gdzie, ważne z kim...
Ktoś bliski powiedział mi niedawno, że nawet, jeżeli będziemy w najpiękniejszym miejscu na ziemi, to straci ono swój urok, jeśli nie będziemy tam z osobą, z którą chcielibyśmy być. Nie sposób się z tym nie zgodzić. Człowiek już tak jest skonstruowany, że główną rolę odgrywają w nim emocje i uczucia. Nawet Ci najtwardsi, najbardziej pewni siebie i niezależni nie potrafią na dłuższą metę żyć bez osoby, z którą będą mogli dzielić smutki i radości. Ludziom wydaje się, że do szczęścia potrzebują jedynie dobrego samochodu, pięknego domu, drogich gadżetów i wakacji w ciepłych krajach dwa razy w roku…więc dlaczego kiedy to już mają dochodzą do wniosku, że wcale nie daje im to szczęścia, bo nie mają tego z kim dzielić…Z doświadczenia wiem, że nawet raj na ziemi nie znaczy nic, jeśli nie możemy dzielić tego raju z kimś kogo kochamy i kogo chcemy uszczęśliwiać. Wiem też, że najlepszym smakiem na świecie może być smak zapiekanki z przydrożnej budki, jeśli obok taką samą zapiekankę je osoba, której wypełnione czułością spojrzenie sprawia, że czujemy motylki w brzuchu, a jej pocałunki odbierają nam zdolność racjonalnego myślenia i sprawiają, że wszystko dookoła zaczyna wirować. Prawdziwym szczęściem w życiu jest znalezienie takiej osoby, która będzie z nami i będzie dla nas zawsze, a nie tylko od czasu do czasu, która pokocha nasze słabości i nie będzie wykorzystywać tego, że je posiadamy, tylko sprawi, że staną się one naszą siłą. Która na nasz widok zareaguje spontanicznym szczęściem i przytuli nas tak mocno, że nie będziemy mogli złapać oddechu. To wspaniałe uczucie, kiedy pożądanie wisi w powietrzu, a elektryzujące przyciąganie nie pozwala oddalić się od siebie na więcej niż pół metra :) To cudowne uczucie, kiedy mamy świadomość, że możemy zadzwonić do drugiej połówki o trzeciej w nocy, bo coś nam się przyśniło, a ona nie zdenerwuje się, że ją obudziliśmy, tylko ucieszy się, że słyszy nas głos. Wspaniale jest dostawać w ciągu dnia krótkie wiadomości, w których mowa o tęsknocie i miłości i to wcale nie dlatego, że miło się czyta takie rzeczy, ale dlatego, że upewnia nas to w przekonaniu o oddaniu drugiej osoby, bo jak inaczej można nazwać fakt, że mimo natłoku obowiązków dnia codziennego ktoś o nas nie zapomina i znajduje czas, żeby nam to udowodnić…I kiedy już mamy taką osobę, to jej miłość czujemy na każdym kroku i nie musimy się nad nią zastanawiać, ona po prostu jest i trwa...i jest niezmienna w pięciogwiazdkowym hotelu, w tanim hostelu, w ekskluzywnym kurorcie, na spacerze w parku, w ferrari, w polonezie, w wykwintnej restauracji i w Mc Donaldzie… W obliczu emocjonalnej bliskości z drugą osobą i nieodpartej chęci dzielenia się z nią wszystkim co mamy i czego sami doświadczamy w danej chwili na drugi plan schodzi to, gdzie z nią będziemy. Przecież nieważne gdzie jesteśmy, ważne z kim, bo każde miejsce z właściwą osobą potrafi stać się szczególne...a ja bardzo polubiłam zapiekanki i spacery po parku...:)
23 kwietnia 2016
fikcyjna prawda
Podobno prawda boli tylko raz, a kłamstwo za każdym
razem, kiedy je wspominamy. Dlaczego mimo tego nie zawsze postępujemy tak jak
powinniśmy? Niezwykle łatwo przychodzi nam ocenianie zachowań i postępowania
innych ludzi, łatwo nam krytykować, łatwo mówić jak my byśmy postąpili na ich
miejscu. Z ogromna łatwością rzucamy na lewo i prawo wielkimi hasłami takimi jak
lojalność, prawda, sumienie, zasady …a jak przychodzi, co do czego zaczynamy
postępować jeszcze gorzej od ludzi, których z niebywałą łatwością przyszło nam
oceniać. Uważamy siebie za nieskazitelnych, głosimy wszem i wobec, że mamy
zasady, których będziemy się trzymać zawsze, niezależnie od okoliczności, że
bez względu na konsekwencje nie damy się złamać i będziemy postępować według napisanego
przez nas samych dekalogu…i jesteśmy tego pewni. Z dumnie podniesioną głową
idziemy przed siebie, czując, że jesteśmy lepsi od innych, bo nie mamy sobie nic
do zarzucenia…i nagle przychodzi taka chwila, która zmienia wszystko. Jedna
chwila zapomnienia, jedna nieprzemyślana decyzja, jedna spontaniczna reakcja i
nasze życie zmienia się o sto osiemdziesiąt stopni. Życie lubi nas zaskakiwać,
doświadczać i testować, kpiąc z nas i naszych uczuć. Wszystko, czego byliśmy pewni
do tej pory, nagle przestaje być już takie proste. Zasady, których się trzymaliśmy
szlak trafia. Wtedy zaczynamy kłamać. Robimy to, bo jest nam wstyd, bo coś nas
przerasta, bo wydaje nam się, że w ten sposób uchronimy kogoś przed
cierpieniem, a zazwyczaj po prostu chcemy chronić samych siebie…tak, człowiek
to takie stworzenie, które jest samolubne. Często od tego, że naszymi kłamstwami
ranimy innych ważniejsze jest to, żeby przypadkiem na naszym idealnym wizerunku
nie pojawiła się skaza. Nie potrafimy stawać z problemami twarzą w twarz. Jesteśmy
tchórzami. Czasami kłamiemy też wbrew sobie, robimy to dla innych ludzi, z
uwagi na nich, z potrzeby nie zaszkodzenia im w żaden sposób i chociaż wiemy,
że to zła droga, to mimo niszczących nas wyrzutów sumienia godzimy się odgrywać
dzielnie swoją rolę w wymyślonej przez kogoś szopce…a czasami po prostu jest
nam wstyd przyznać się do czegoś, bo mamy świadomość, że własne szczęście
budujemy na cudzym cierpieniu i wydaje nam się, że zatajając prawdę przysporzymy
tej osobie mniej smutku…Niestety to wszystko tak nie działa. Nie mamy prawa do
decydowania o innych ludziach, nie mamy prawa oszukiwania ich, jak to ładnie
mówimy - dla ich własnego dobra, bo skąd możemy wiedzieć, co tak naprawdę jest
dla nich dobre? Nie mamy prawa manipulować ich życiem. Mamy pewność, że
kłamstwo jest konieczne, ale jest to tylko nasz punkt widzenia. Człowiek
powinien mieć odwagę, żeby brać odpowiedzialność za swoje czyny i niezależnie
od konsekwencji postępować według ustalonych zasad i norm, dla dobra innych,
nawet własnym kosztem. Niestety czasami jest to bardzo trudne, wręcz
niewykonalne. Czasami medal ma więcej niż dwie strony, a między czarnym lub
białym pojawiają się jeszcze inne barwy. Są takie momenty, że niezależnie od tego,
jaką podejmiemy decyzję skrzywdzimy albo siebie, albo kogoś, kto być może na tą
krzywdę nie zasługuje. Sztuką życia jest umiejętność postępowania w trudnych sytuacjach
i nie stawiania siebie na pierwszym miejscu. Niestety jest to bardzo trudne.
Czasami wolimy oszukiwać samych siebie i wmawiać sobie, że postępujemy
słusznie, a prawda jest taka, że w ten sposób jedynie krzywdzimy i siebie i
innych…i mamy tego świadomość, ale z różnych powodów inaczej po prostu nie
potrafimy…i brniemy w to coraz głębiej opanowując tą sztukę do perfekcji.
Kłamiemy bez zająknięcia, bez mrugnięcia powieką i stajemy się bardzo
przekonywujący. Potrafimy patrzeć komuś w oczy i kłamać, jak z nut i potrafimy nawet
czuć oburzenie, jeśli ktoś nam w nasze kłamstwa nie wierzy…nie tak to wszystko
powinno wyglądać. Człowiek powinien zawsze postępować uczciwie, niezależnie od tego,
jaką cenę przyjdzie mu za tą uczciwość zapłacić, a jednak mimo tej świadomości
czasami postępujemy wbrew własnemu sumieniu dla wygody, dla korzyści, dla
spokoju, dlatego, że mamy świadomość, że czasami kłamstwo boli mniej niż prawda…tacy
już jesteśmy i ja też taka jestem. Często radzę innym jak powinni postępować.
Uczulam ich, że niezależnie od wszystkiego nie mają prawa świadomie ranić
innych ludzi, że każdy zasługuje na prawdę, nawet najgorszą. Przekonuję ich
żeby byli wobec innych uczciwi…daję innym ludziom złote rady, a sama postępuję zupełnie odwrotnie…
13 lutego 2016
śmieszne Walentynkowe serduszka
Byłam
dziś w centrum handlowym. Po kilkunastu minutach miałam ochotę stamtąd uciec.
Dookoła roiło się od Walentynkowych symboli. Nad moją głową wisiało mnóstwo czerwonych
serduszek, co kilka metrów stały stojaki z balonikami oczywiście czerwonymi w
kształcie serca z napisem- Kocham Cię, praktycznie każda wystawa sklepu
ustrojona na czerwono zapraszała do wejścia i kupienia dla ukochanej osoby
symbolu swojej jakże bezgranicznej miłości…kup perfumy z nutką miłości, kup
herbatę z afrodyzjakiem, kup ogromnego lizaka z miłosnym wyznaniem, kup pluszowego
misia dzierżącego w łapkach serce, kup buty, bo kobieta w wygodnych butach, to
szczęśliwa kobieta, kup seksowną bieliznę, żeby Walentynkowy wieczór obfitował
w niezapomniane doznania…aż zdziwiłam się, że sklep mięsny nie oferował świeżych
serc na wagę pod hasłem – zaskocz Ukochaną i daj jej z okazji Święta
Zakochanych serce na dłoni...Cóż każde święto jest dobrym powodem do zarabiania pieniędzy.
Walentynkowe wycieczki oferowane przez biura podróży, niezapomniany weekend w
specjalnie do tego celu przygotowanym apartamencie hotelowym, maraton romansów
w kinie, kolacja pełna miłości w restauracji, a w kawiarni ciastka w kształcie serduszek…tak
słodko, że aż mdli. Ludziom wydaje się, że jeśli w ten jeden, odgórnie narzucony,
dzień w roku kupią jakąś pierdołę z symbolicznym sercem, pójdą ze swoją drugą
połówką do kina, a później rozpalą świece, będą dla siebie mili i się do siebie
poprzytulają, to dadzą tym samym drugiej osobie wyraz swojej miłości, spełnią obowiązek
i poczują się rozgrzeszeni…najważniejsze, że ten jeden dzień spędzą tak, jak
wypada, tak jak trzeba, tak jak się powinno go spędzić…nieważne, że już
następnego dnia od nowa zaczną się nieporozumienia i znów na pierwszy plan
wysunie się szara codzienność. Nie na tym to wszystko polega. Prawdziwa miłość
nie daje dowodów swojego istnienia tylko 14 lutego. Prawdziwa miłość daje
dowody swojego istnienia codziennie. Nie polega wcale na wielkich wyznaniach,
nieustannym organizowaniu atrakcji, czy prezentach. Prawdziwa, szczera miłość
kryje się w drobnych gestach, czułych słowach. Jeśli kogoś kochamy to dajemy mu
tego dowód codziennie, dzięki czemu sprawiamy, że nasza druga połówka jest z
nami szczęśliwa i po prostu czuje i wie ile dla nas znaczy. Doceńmy to, co mamy
i kochajmy cały rok, a nie tylko wtedy, kiedy obliguje nas do tego data w kalendarzu.
Przecież to takie łatwe, nic nie kosztuje, a daje tak wiele szczęścia….i jeśli w
ogóle mogę sobie czegoś życzyć, to tylko tego, żeby moje Walentynki, które
trwają codziennie nigdy się nie skończyły. Żebym jeszcze wiele razy uśmiechnęła
się w głębi duszy, tak jak wtedy, kiedy dostałam skrobaczkę do szyb samochodowych
i nie straszna stała mi się zima, albo jak wtedy, kiedy głodna znalazłam w swojej
torebce czekoladowego batonika, albo jak za każdym razem, kiedy słyszę – uważaj
na siebie, ubierz się ciepło, nie denerwuj się, jedź ostrożnie, tęsknię…i chyba
nie muszę dodawać, że w konfrontacji z tym wszystkim, Walentynkowe plastikowe
serduszka są po prostu śmieszne…
5 lutego 2016
ocean pragnień
Pragnienia
są nieodzownym elementem nas samych. Pragniemy nieustannie, nieprzerwanie, a
jedne pragnienia wciąż przechodzą w drugie. Nie jesteśmy w stanie nad nimi
zapanować, a i w głębi duszy chyba wcale tego nie chcemy. Bo kto nie lubi
pragnąć, marzyć, zatracać się we własnych wyobrażeniach. W zależności od
potrzeb, temperamentu i życia, jakie prowadzimy nasze pragnienia są bardzo
różne. Pragnienia jednych ludzi są ogromne, czasami aż przerażające, ich zasięg
i wielkość budzi jednocześnie podziw i niebezpieczeństwo. Pragnienia innych są
skromne i malutkie, ledwo zauważalne i tak skryte, że boimy się nawet o nich
myśleć. Gdzieś głęboko w naszej podświadomości tkwią nieprzerwanie niezależnie
od wszystkiego. Niejednokrotnie wiemy, że nie da się ich spełnić, ale ta
świadomość wcale nie zabrania nam dalej marzyć. Każdy w życiu czegoś pragnie,
za czymś tęskni, każdy wie, że istnieje takie coś, czego posiadanie dałoby mu
szczęście. Nie jest to niczym uzależnione. Nie potrafimy wyjaśnić racjonalnie,
dlaczego akurat to pragnienie, a nie inne jest dla nas tak ważne i dlaczego
mamy pewność, że spełnienie akurat tego marzenia sprawiłoby, że nasze życie odmieniłoby
się na lepsze. Mimo to tkwimy w naszym przekonaniu i nikt, ani nic nie jest w
stanie nas od niego odwieść. Jedni mają czysto materialne marzenia- chcą
bogactwa, władzy, willi, najnowszych modeli aut, chcą rządzić światem, chcą być
wszechwładni i niepokonani. Pragnienia innych pozostają w sferze duchowej. Mają
oni nieustanną potrzebę bycia dla kogoś najważniejszymi, potrzebują miłości romantycznej,
wielkiej i wiecznej, chcą szczęścia, poczucia bezpieczeństwa i świadomości
przynależności do innej osoby. Ich pragnienia bywają tak bardzo silne, że aż
obsesyjne. Takie dążenia posunięte do granic odbierają umiejętność racjonalnego
myślenia, bywają niebezpieczne i w skrajnych przypadkach mogą prowadzić do
tragedii… Chyba najbardziej przykrymi pragnieniami są te najbardziej
przyziemne. Ich posiadacze nie noszą głów w chmurach, nie zatracają się w
irracjonalności, stąpają twardo po ziemi i marzą o dachu nad głową, o ciepłym
posiłku każdego dnia, o wyzbyciu się lęku przed tym, co przyniesie jutro. Ich
pragnienia ściskają za serce, wzruszają, wzbudzają w nas poczucie winy i
upewniają nas w przekonaniu, jak wielka panuje wokół nas niesprawiedliwość.
Zwyczajnie dają do myślenia. Pragnień jest tyle, ile jest na świecie ludzi.
Mimo ich różnorodności, a niekiedy nawet irracjonalności nie ma pragnień bardziej
i mniej ważnych. Wszystkie są tak samo potrzebne i z taką samą mocą dają
nadzieję ich posiadaczom. Napędzają do działania, wywołują uśmiech, kiedy o
nich pomyślimy, są potrzebne, są niezbędne, są nasze i nikt ich nam nie odbierze.
Niestety są też bardzo podstępne. Ich paradoks polega na tym, że są piękne i
wyjątkowe dopóki pozostają w sferze marzeń. Kiedy już się spełniają, kiedy mamy
to, o czym śniliśmy każdej nocy, niejednokrotnie dochodzi do nas, że ich wyjątkowość
bardzo szybko gdzieś uleciała, że teraz są takie zwyczajne, normalne i przyziemne
i niekiedy nas rozczarowują, ponieważ rzeczywistość wygląda nieco inaczej niż
obrazy naszych wyobrażeń, które malowaliśmy w podświadomości bardzo długo i jak
się okazuje nieco za bardzo idealnie. Często okazuje się, że mężczyzna z
naszych snów wcale nie jest księciem z bajki i ma swoje wady i potrafi ranić,
jak każdy inny. Ulatuje gdzieś wyjątkowość auta, o którym zawsze marzyliśmy, bo
okazuje się, że też potrafi się zepsuć, a podgrzewane siedzenia, które miały
dostarczać nam nieustającej ciepłoty i przyjemności dostarczyły jedynie
zapalenia pęcherza. Zdarza się też tak, że w wyśnionych szpilkach Louisa Vuitton wcale nie
unosimy się ponad chodnikami i niestety jak każde inne buty potrafią przyprawić
nas o ból stóp i odciski. Na szczęście nie zawsze tak bywa. Są pragnienia,
które tkwią w nas całymi latami i mimo naszych szczerych chęci nie dają się
stłumić. Pojawiają się same i nie dają nam spokoju. Wydaje nam się wtedy, że są
niemożliwe do spełnienia, ale one nie dają za wygraną. Tkwią w nas cierpliwie.
Czasami ich obecność nas złości, a innym razem wywołuje w nas żal. I żebyśmy
nie wiem, co robili nie chcą nas opuścić i ku naszemu zdziwieniu przychodzi
taki dzień, kiedy się spełniają. Zazwyczaj nic nie zwiastuje ich nadejścia. Po
prostu zjawiają się i nas zaskakują. Stawiają nas przed faktem tworząc nową rzeczywistość.
Po prostu postanawiają, że nadszedł czas, żeby się spełniły i robią nam
niespodziankę…taki prezent od losu…Te pragnienia, kiedy już się spełnią nigdy
nas nie rozczarowują, bo stają się dla nas zbyt wyjątkowe i zbyt ważne. Długo
wyczekiwane są nagrodą, najpiękniejszym skarbem. Zmieniają nasze życie o sto
osiemdziesiąt stopni, a mimo to towarzyszy nam spokój, bo czujemy, że to jest
właśnie to coś, czego od zawsze pragnęliśmy, czego nam brakowało. Los wie, co jest
dla nas najlepsze i czasami decyduje za nas. Znajduje odpowiedni moment i daje
nam coś, czego najbardziej nam było trzeba, choć nie mieliśmy tego świadomości…a
może mieliśmy, tylko przekonani, że nigdy tego nie dostaniemy baliśmy się nawet
o tym myśleć… A kiedy już to dostaniemy, nie możemy zmarnować tej szansy. Nie
możemy tego zbagatelizować, ani odrzucić. Nie możemy pozwolić by utonęło w
oceanie innych naszych pragnień….
21 stycznia 2016
przyjaciele z przywilejami
...uważam,
że kiedyś dużo prościej było stworzyć normalny, zdrowy związek. Ludzie byli
mniej rozwydrzeni i bardziej odpowiedzialni. Stąpali twardo po ziemi i mieli
zasady, które były dla nich świętością. Nie mówię o czasach, kiedy to rodzice
wybierali partnerów swoim dzieciom, bo dla mnie to był absurd i ogromna ludzka
tragedia. Mam na myśli późniejsze czasy, kiedy to istniał już przywilej
samodzielnego wybierania sobie męża/żony. Wszystko było proste, jasne i
oczywiste. Ludzie łączyli się w pary, a po pewnym czasie pobierali się.
Mężczyźni szanowali kobiety, nie bawili się ich uczuciami i przede wszystkim
brali odpowiedzialność za swoje czyny, a kobiety były wierne jednemu mężczyźnie.
Człowiek albo był w związku, albo był wolny. Wszystko było ułożone, toczyło się
według z góry ustalonego schematu i moim zdaniem to było dobre. Dzisiaj
świat oszalał i szczerze mówiąc już nie bardzo nadążam za rodzajami związków,
których codziennie przybywa- wolny związek, związek bez zobowiązań, trudny
związek, kochankowie, relacja partnerska, to skomplikowane i chyba moja
ulubiona kategoria- friends with benefits- przyjaciele z przywilejami :) Nie wiem czy bardziej mnie to śmieszy, czy smuci. Ludzie wymyślają sobie te
wszystkie rodzaje relacji, bo zwyczajnie boją się zaangażowania, albo są na
tyle wygodni, że uznają tylko blaski płynące z relacji z drugą osobą,
umiejętnie omijając cienie. Nie rozumiem osób, które godzą się na takie
relacje. Dwoje ludzi spotyka się tylko dla przyjemności, na jasno określonych
zasadach. W nocy są tylko dla siebie, a w dzień są wolni i mogą robić, co chcą.
Spotykają się od czasu do czasu, a potem zapominają o swoim istnieniu, a kiedy
pojawia się jakikolwiek problem, to nigdy nie można na tą drugą osobę liczyć,
bo przecież układ jest jasny. Bardzo to wygodne, bardzo płytkie i jednocześnie
bardzo bolesne. Zawsze, prędzej czy później przyjdzie taki dzień, kiedy jedna
ze stron zaangażuje się bardziej i będzie chciała czegoś więcej….i wtedy czar
pryśnie…i zostanie tylko niesmak i żal…Cały urok bycia z kimś polega właśnie na
budowaniu, na zaangażowaniu, na poznawaniu się, na poczuciu, że jesteśmy dla
tej osoby kimś więcej niż tylko spełnieniem seksualnych potrzeb i pragnień. Nie
rozumiem, jak ludzie mogą świadomie się tego pozbawiać, tłumacząc się wygodą.
Mówią, że cenią sobie swoją samotność, swoją przestrzeń, swoją wolność…kwestia
wyboru i priorytetów, ale czy można zjeść ciastko i jednocześnie mieć ciastko? W
życiu najpiękniejsza jest miłość. Prawdziwy związek na dobre i na złe, a nie
zabawa. To bardzo proste - albo z kimś jesteśmy, albo nie jesteśmy. Nie da się
być z drugą osobą na pół gwizdka. Nie da się zbudować prawdziwej relacji, jeśli
będziemy unikać jakiejkolwiek odpowiedzialności. Smutny jest seks bez miłości.
Przygnębiające jest bycie z kimś, tylko dla samego zaspokojenia potrzeb. To
chora i wyniszczająca relacja. W prawdziwym, zdrowym związku chodzi właśnie o
zobowiązania, o odpowiedzialność, o bliskość i przywiązanie, a nie o to, żeby
iść na łatwiznę – jestem z tobą i jest fajnie, dobrze się bawimy, miło spędzamy
czas, ale nie oczekuj niczego ode mnie, o nic nie proś, niczego nie wymagaj i
nie żądaj, bo przecież jesteśmy w związku (więc mogę uprawiać z tobą seks kiedy
chcę) bez zobowiązań (nie chciej niczego ode mnie, bo niczego ci nie
obiecywałem). Nie rozumiem dzisiejszych relacji międzyludzkich, i choć pewnie
brzmię teraz jak emerytowana fanatyczka w berecie z anteną, zatwardziale pilnująca
krzyża pod Pałacem Prezydenckim, to jestem przeciwna temu całemu rozwydrzeniu
żałośnie uznawanemu za przywilej naszych czasów. Ale chyba jeszcze bardziej
jestem przeciwna brakowi szacunku, nie tyle dla drugiego człowieka, ile dla
siebie samego. Ludzie powinni się bardziej szanować, znać swoją wartość i mieć
świadomość, że zasługują na to, żeby kochać i być kochanymi….zasługują na budowanie
zdrowej relacji z drugim człowiekiem. Naprawdę stać nas na coś więcej, niż
przygodny seks bez zobowiązań z przyjacielem z przywilejami...
15 stycznia 2016
w oczach Twych na codzienność znajdę broń
Kiedy
byłam nastolatką myślałam, że najważniejsze jest to, żeby mężczyzna z którym
mam się związać po prostu mi się podobał. Uważałam, że chemia między nami
załatwi sprawę, że jest podstawą, a skoro w ogóle między kobietą, a mężczyzną jest
namiętność, to wszystko inne się ułoży. Byłam naiwna i święcie przekonana o
swoich racjach. Mama zawsze mi powtarzała, że w związku chodzi o coś więcej. Żeby
dwoje ludzi, decydujących się na bycie razem, było ze sobą szczęśliwych i żeby ich
związek trwał całe lata, muszą mieć wspólne zainteresowania, podobne poglądy i
co najważniejsze muszą umieć i chcieć ze sobą rozmawiać. Śmiałam się, kiedy to
mówiła. Uważałam, że jestem najmądrzejsza na świecie i wiem lepiej. Dopiero
teraz widzę, jak bardzo się myliłam. Dlaczego dopiero teraz? Nie wiem…może dlatego,
że dojrzałam, a może nauczyły mnie tego życiowe doświadczenia. Niezależnie od
powodu, który zmienił mój światopogląd dziś wiem już na pewno, że szczęśliwy
związek to taki, w którym ludzi łączy nie tylko miłość, ale też przyjaźń.
Zwyczajnie muszą się kochać i lubić jednocześnie. Nie umniejsza to wcale roli
seksu w związku. Seks jest bardzo ważny i nic tego nie zmieni, ani nie zastąpi.
Seks zbliża ludzi, sprawia, że stają się jednością, czują, że należą do siebie.
Ale nawet najlepszy seks nie trwa wiecznie i nie da się żyć wspólnie opierając
tylko na nim. Pierwsza fascynacja kiedyś mija, namiętność przygasa, a początkowe
pożądanie przeradza się w prawdziwą miłość – uczucie głębokie i szczere. Jednak
żeby ten proces mógł nastąpić muszą istnieć ku temu podstawy. Tak wiele
związków się rozpada właśnie dlatego, że w pewnym momencie przychodzi taki
dzień, kiedy zmienia wszystko. Jest to dzień, kiedy bardziej od seksu
potrzebujemy rozmowy, wsparcia i poczucia, że nie jesteśmy sami. Ten moment
może nastąpić, kiedy przeżywamy trudne chwile, gdy w naszym życiu wydarzy się
coś, z czym nie umiemy sobie sami poradzić i potrzebujemy wsparcia, albo
zwyczajnie między zupą a drugim daniem zaczynamy konwersację na jakikolwiek
temat i uświadamiamy sobie, że nasz partner nie ma zbyt wiele do powiedzenia,
że jego wiedza i poglądy są na bardzo niskim poziomie, albo zupełnie odbiegają
od naszych i obiadowa rozmowa, która miała upłynąć pod znakiem słodkiej
pogawędki kończy się wielką awanturą. Otwieramy oczy i dochodzi do nas, że z
tym człowiekiem nie czeka nas żadna przyszłość. Zaczyna powstawać mur, który w
pewnym momencie jest tak wysoki, że nie da się go już przeskoczyć…Ciekawe ilu
rozstań można by było uniknąć, gdyby ludzi nie zaślepiała namiętność…i nie
rozpoczynaliby czegoś, co już na starcie jest skazane na porażkę…
Nasz
życiowy partner musi być jednocześnie naszym przyjacielem. Musi roztaczać wokół
siebie aurę zaufania. Musimy wiedzieć i czuć, że zawsze możemy zwrócić się do
niego z problemem, a on nas wysłucha i doradzi, jeśli będzie potrafił…że nigdy
nie będzie nas osądzał. To wspaniałe uczucie, kiedy możemy przyjść do ukochanej
osoby, przytulić się do niej i zacząć płakać i niepytani o nic poczujemy nagle
mocny uścisk ramion – nieme „jestem z tobą, wszystko będzie dobrze”. To jest
wspaniałe…ale chyba jeszcze wspanialsze jest to, że z jednej strony możemy
dzielić z tą osobą trudne chwile, a z drugiej strony możemy się z nią śmiać,
droczyć się i żartować…i to właśnie jest miłość, coś co bez dwóch zdań rozkłada
namiętność na łopatki, co sprawia, że patrząc w oczy naszego partnera widzimy w
nich coś jeszcze, coś więcej…coś co staje się naszą bronią na codzienność…
11 stycznia 2016
mała rzecz, a cieszy ...
Jakiś czas temu dostałam w prezencie skrobaczkę do szyb samochodowych.
Mały kawałek plastiku, dzięki któremu pierwszy raz w życiu ucieszyłam się,
kiedy rano zobaczyłam zmrożone szyby auta. I uśmiecham się za każdym razem,
kiedy jej używam, bo jak się słusznie domyślacie, nie chodzi wcale o
skrobaczkę, a o to, że dostałam ją od bardzo ważnej osoby w moim życiu i za
każdym razem, kiedy jej używam myślę o tej osobie…i o prosty gest, o to, że ktoś
uczynił go w moją stronę, żeby sprawić mi radość, żeby mi pomóc…
To właśnie takie drobne, małe rzeczy, które wywołują uśmiech
na naszych twarzach, które sprawiają, że robi nam się cieplej w sercu stanowią
esencję życia. Trudy codzienności, ciągły bieg, brak czasu na cokolwiek
sprawiają, że o nich zapominamy. Stajemy się mniej wrażliwi, może nawet
obojętni. Oczekujemy od innych ludzi coraz więcej i coraz większą odczuwamy
frustrację, kiedy oni, niezależnie od powodu, nie spełniają naszych oczekiwań. Chcielibyśmy,
żeby inni ludzie chodzili tak jak im zagramy, żeby byli dla nas i byli nasi.
Jeśli nie jest tak, jak to sobie wyreżyserowaliśmy wstępuje w nas złość. W tym
całym amoku ani razu, nawet przez chwilę nie dopuszczamy do siebie myśli, że może to w nas tkwi problem. Chcemy wszystkiego od innych, a sami z siebie nie
dajemy nic. Mówi się, że czynione dobro do nas wraca. Może warto się nad tym
zastanowić. Może warto odstąpić od oczekiwań, a skupić się na
bezinteresowności. Małe gesty nie sprawią, że czegoś nam ubędzie, a wręcz
przeciwnie –uczynią nas lepszymi ludźmi. Może jest ktoś, kto od dawna czeka na
nasz telefon? Może ktoś bliski ma akurat imieniny i byłoby mu bardzo miło
usłyszeć od nas kilka ciepłych słów? Czy naprawdę nie znajdziemy 30 sekund na
wysłanie ukochanej osobie smsa o treści- „Tęsknię za Tobą”, albo „Dziękuję, że
jesteś”? Podrzućmy komuś do torebki cukierka, wysypmy garstkę ziaren za okno,
żeby ptaszki miały co jeść, życzmy miłego dnia pierwszej osobie z którą
będziemy rozmawiać, zamiast jednego kubka kawy, kupmy dwa i obdarujmy tym
nadprogramowym naszego współpracownika, który od rana zmaga się z nowym
zadaniem…Nie jesteśmy pępkiem świata i wbrew temu co sądzimy nic nam się od
innych nie należy. Jedno jest pewne- jeśli nie zrozumiemy tego teraz, to
prędzej czy później i tak się o tym przekonamy. Życie zawsze znajdzie sposób,
żeby sprowadzić nas na ziemię i otworzyć nam oczy. Tylko po co czekać do tego
czasu, skoro już dziś możemy coś zmienić na lepsze...
Ja już dawno przestałam oczekiwać zbyt wiele, wolę cieszyć
się z małych miłych niespodzianek, które przynosi mi każdy kolejny dzień, niż
żyć w ciągłym rozczarowaniu. Nauczyłam się pokory, uświadomiłam sobie, że moje problemy i
potrzeby nie są najważniejsze. Życie pokazało mi, że walka z wiatrakami jest
niesamowicie piękną i zarazem bardzo destrukcyjną ideą. Przestałam żądać, a
nauczyłam się prosić. Zrozumiałam, że należy pochylać się ku drobiazgom, które
często niezauważalne w codziennej gonitwie są elementami składowymi szczęścia…zrozumiałam,
że najbardziej cieszą małe rzeczy…
26 grudnia 2015
Święta, Święta i po Świętach…
Czas
Bożego Narodzenia właśnie dobiegł końca. Przejedzone brzuchy powoli wracają no
swojego pierwotnego stanu, emocje już opadły, a widok ozdobionej choinki wciąż
przywołuje wspomnienia ostatnich dni. Jest to idealny moment żeby oddać się
refleksji i dobry pretekst, żeby wprowadzić w życie nowe postanowienia i zmiany.
Wbrew pozorom w Święta wcale nie chodzi o suto zastawiony stół, efektowne
prezenty, czy piękne dekoracje, ale o relacje międzyludzkie…o to z kim ten czas
spędzamy, o kim pamiętamy, o to, czy potrafimy i chcemy znaleźć czas dla tych, dla
których mamy go stanowczo za mało w ciągu roku pochłonięci codziennymi obowiązkami.
Jest to czas, który uświadamia nam, ile znaczymy dla naszych bliskich i jaką
rzeczywiście rolę pełnimy w ich życiu. Mówi też dużo o nas i naszych uczuciach.
I to właśnie dlatego Boże Narodzenie nazywamy czasem magicznym. W ten jeden wieczór
w roku jakaś niewytłumaczalna magia sprawia, że członkowie danej rodziny
zbierają się w tym samym miejscu, w tym samym czasie i cieszą się swoją
obecnością, zapominając na te kilka chwil o problemach i sporach i na te kilka
godzin stają się lepszymi ludźmi. Święta
to też dobry czas na uświadomienie sobie prawd, przed którymi uciekamy, które w
ferworze codziennych zajęć odkładamy na później, które tłumimy. Prawd, które chodź
często oczywiste, niedopuszczane są przez naszą podświadomość z obawy, z lęku,
ze strachu. Jeśli nasze dzieci nie znajdą czasu, żeby być z nami w Święta, bo
ważniejszy jest wyjazd na narty, albo cokolwiek innego, to znaczy, że mało dla
nich znaczymy. Jeśli nasza „druga połówka” przez trzy świąteczne dni znajduje
preteksty, żeby się z nami nie spotkać, to jest to chyba najlepsza odpowiedz na
wszystkie nasze wewnętrzne pytania o miłość, o to, kim tak naprawdę jesteśmy w życiu drugiej osoby i ile dla niej znaczymy. Właśnie
dlatego uważam, że Święta to taki podstępny, dwuznaczny czas. Z jednej strony
czas miłości i dobra, którymi obdarowujemy bliskich, dając im radość, a z
drugiej strony to czas prób i uświadamiania sobie, często bardzo bolesnych
prawd. Jest to idealny moment żeby odpowiedzieć sobie szczerze na kilka pytań -
Jakie były te Święta? Czy spędziliśmy je dokładnie tak, jak chcieliśmy? Czy
mamy poczucie dobrze spędzonego czasu? Czy przy Świątecznym stole byli wszyscy Ci,
którzy według nas powinni się tam znaleźć, a może o kimś zapomnieliśmy? Czy jesteśmy
zadowoleni, a nasze serca wypełnia spokój i radość? A może jest zupełnie
odwrotnie…może czujemy niedosyt i mamy poczucie, że to jak spędziliśmy te
Święta znacznie odbiegało od naszych pragnień, wyobrażeń i oczekiwań…i może
właśnie obiecujemy sobie, że to były ostatnie takie Święta, że następne będą
zupełnie inne, lepsze, takie, jakie powinny być…
Ja
odczuwam niedosyt. Mimo tego, że w tym roku nie brakowało mi atrakcji, powodów
do uśmiechu i spotkań z bardzo życzliwymi ludźmi, to wszystko było nie takie
jak być powinno…nie takie, jakie chciałabym żeby było. Będąc w jednym miejscu,
chciałam być w innym. Spędzając czas z danymi osobami, mimo, że był to dobry
czas, żałowałam, że nie ma tu jednocześnie tych, którzy dopełniliby swoją
obecnością to miejsce i wypełnili nowymi nadziejami moje serce... Z jednej
strony się uśmiechałam – szczerze i prawdziwie, ale z drugiej, gdzieś w
podświadomości towarzyszyła mi tęsknota za tymi, których nie zobaczę w te
Święta, za tymi, którzy z różnych powodów nie czują potrzeby spędzenia tego
czasu ze mną. Żałowałam, że ludzie zapominają o tym, co tak naprawdę się liczy
w życiu i nawet magia Świąt nie jest w stanie sprawić, że kierowani sercem,
podejmą dobre decyzje, że zapomną o dumie, uprzedzeniach, że chociaż na ten krótki
czas będą w stanie spuścić z tonu i zwyczajnie być normalnymi…i, że ja też tego
nie potrafiłam...
6 grudnia 2015
...bo miłość to nie pluszowy miś
Kilka dni temu wracając do domu postanowiłam zatrzymać się w
jednej z okolicznych kawiarni, żeby odpędzić zmęczenie, delektując się
aromatyczną kawą. Choć było jeszcze wcześnie słońce już dawno
schowało się za chmurami ustępując miejsca jesiennej szarości. Pogoda
faktycznie nie zachęcała…mgła, mżawka i silny wiatr nie nastrajały optymistycznie.
Usiadłam przy jednym z niewielu wolnych stolików i czekając na zamówienie zaczęłam
kątem oka przyglądać się ludziom. Moją uwagę przykuli siedzący przy stoliku w
samym rogu kobieta i mężczyzna. Nie wiem dlaczego akurat na nich zatrzymałam wzrok.
Może dlatego, że tak do siebie pasowali, że wyglądali na szczęśliwych. Była
między nimi jakaś magia, coś, co nie zdarza się często. Patrzyli na siebie z
takim błyskiem w oczach, że słowa były zbędne. Mimo to rozmawiali. Nie wiem, o
czym, ale temat ich rozmowy schodził na drugi plan. Nawet gdyby rozmawiali o
pogodzie to nie miałoby to żadnego znaczenia, bo liczyło się tylko to, że bez
wątpienia, te chwile należały tylko do nich. Przytulali się, całowali, ale nie
ordynarnie. Okazywali sobie czułości delikatnie, niepewnie, jakby delektowali
się każdym dotykiem. Roztaczali nad sobą niepowtarzalną aurę. Patrząc na nich,
bez zastanowienia, można by powiedzieć, że tak właśnie wygląda miłość. Po
pewnym czasie wstali i obejmując się wyszli. Ukradkiem przez szybę widziałam,
jak wsiadają do auta i odjeżdżają. Zaczęłam się zastanawiać jak wygląda ich
życie. Czy pojadą teraz do domu i dalej będą cieszyć się sobą, a może pożegnają
się i każde z nich pójdzie w swoją stronę. Ciekawe, czy są parą i planują
wspólną przyszłość, a może są tylko kochankami i każde z nich wiedzie zupełnie
inne, oddzielne życie z kimś innym...Ciekawe, czy te chwile w kawiarni to była ich
codzienność, czy na siłę wyrwane życiu kilka chwil, za które przyjdzie im
zapłacić wysoką cenę. Myślałam o tym, czy zasypiają i budzą się obok siebie,
mają swoje małe rytuały jak poranne picie kawy z ulubionych filiżanek, czy chodzą
na spacery i mają wspólne hobby, któremu się oddają, a może wszystko, co mają
to kilka godzin w jakimś kameralnym hoteliku, gdzie nikt ich nie zna. Czy są
szczęśliwi, czy czegoś im brak…nigdy się tego nie dowiem. Prawdę mówiąc nawet
nie bardzo mnie to obchodzi, ale z jakiegoś nieznanego mi powodu zapamiętałam
tę parę i pewnie jeszcze długo będę o nich pamiętać…
Po tym jak odjechali, w kawiarni zrobiło jakby smutniej i
ciszej. Dopijając chłodną już kawę zaczęłam zastanawiać się jak wiele z tego,
co widzimy i słyszymy jest prawdą, a ile to tylko gra pozorów. Jak wiele par
naprawdę jest szczęśliwych, a ich szczęście nie jest pozorne, odgrywane, jak
rola, na pokaz przed innymi ludźmi. Jak wiele osób jest z kimś z rozsądku,
tylko dlatego, żeby nie być samemu i czy taki układ ma w ogóle jakiś sens…
Ludzie bardzo często zapominają o tym, co tak naprawdę się
liczy. Kierowani przyzwyczajeniem, rutyną i pozornym poczuciem bezpieczeństwa
trwają w związkach, które nie dają im już niczego poza bólem. Marnują w ten
sposób nie tylko swój czas, ale też czas drugiej osoby i to jest chyba
najbardziej przykre. A przecież w życiu chodzi właśnie o miłość. To ona jest
największym dążeniem człowieka i tylko kochając i będąc kochanymi możemy być
tak naprawdę szczęśliwi. Przeraża mnie to, że ludzie często najpierw poświęcają
całą swoją energię, żeby zdobyć miłość, żeby móc kochać, a później tą samą
energię wykorzystują na rujnowanie tego, co przez długi czas budowali,
ostatecznie zostawiając po sobie zamiast dobrych wspomnień, jedynie zgliszcza i
nienawiść. Nie rozumiem, dlaczego tak szybko zapominają o tym, że „zdobyć” to
żadna sztuka. Prawdziwą sztuką jest umieć utrzymać to, co się zdobyło. Miłość
jest bardzo krucha i delikatna, dlatego należy ją pielęgnować każdego dni. I
jak się wielu wydaje nie chodzi wcale o seks. Oczywiście seks w związku jest
bardzo ważny. Jest nieodzownym jego elementem, ale sam seks, nawet jak jest
bardzo udany, to wciąż za mało, żeby kochać. Oczywistym jest, że żeby w ogóle myśleć
o tym, żeby budować z kimś przyszłość musimy czuć do tej osoby pożądanie
powszechnie zwane chemią, ale bycie dobrymi kochankami nie da nam gwarantu
spędzenia z drugą osobą wielu lat w szczęściu. Żeby związek mógł być szczęśliwy
nie może zabraknąć w nim szacunku do drugiego człowieka. Musimy mieć
świadomość, że być z kimś wcale nie oznacza być czyjąś własnością. Każdy ma
prawo do prywatności. Szacunek obliguje nas jednocześnie do szczerości. Prawda
czasami bywa bardzo bolesna, ale nie wolno nam zapominać, że zatajając ją
ranimy podwójnie. Bo prawda ma w sobie taką magię, która powoduje, że nie da
się jej długo ukryć. Nie wolno nam też zapominać o zaufaniu, bo tylko
bezgranicznie ufając drugiej osobie możemy poczuć spokój, ponieważ zawsze
znajdą się osoby, które będą knuły intrygi, zawsze staniemy w obliczu sytuacji,
których dwuznaczność da nam do myślenia i tylko mając pewność, co do drugiej
połówki, nasz związek będzie w stanie wyjść z tego bez szwanku. Pozostaje
jeszcze kwestia wierności, ale ona jest tak oczywista, że nie ma sensu nad nią
rozprawiać…
Miłość jest piękna, miłość daje siłę, miłość jest najwyższą
wartością, dlatego kochajmy się i nie zapominajmy, że „miłość to nie pluszowy
miś, ani kwiaty, to też nie diabeł rogaty, ani kiedy jedno płacze, a drugie po
nim skacze. Miłość to żaden film w żadnym kinie, ani róże, ani całusy małe, duże,
ale miłość – kiedy jedno spada w dół, drugie ciągnie je ku górze.”
24 października 2015
małe tęsknoty...
Niezależnie od tego, kim jesteśmy i jak wygląda nasze życie,
każdemu z nas w tym życiu towarzyszy szereg uczuć i emocji. Są nieodzowne. Są
częścią nas. Nie da się ich oddzielić, wymazać, a i bardzo często nie da się
nad nimi zapanować. Przez całe nasze życie idą z nami twarzą w twarz. Dzielnie,
obok siebie w szeregu podążają uczucia wielkie, wzniosłe i uznawane przez nas
za najważniejsze. Bezdyskusyjnie zaliczamy do nich miłość i nienawiść. Za nimi trochę
mniej pewnie kroczą: szczęście i smutek. Dalej przeplata się cała gama uczuć.
Jedne biegną szybko i niedbale, inne kroczą statecznie, ale pewnie. Są zmienne,
chwilowe i nie mają większego znaczenia. Dopiero gdzieś na końcu, powoli i
niepewnie zauważyć możemy najskromniejsze z uczuć – tęsknotę.
To ona zjawia się po cichutku, nieproszona i wypełnia nasze
serce. Ona jako jedyna się nie skarży. Nie skłania do wielkich czynów, nie
zmusza do wylania oceanu łez, nie żąda mocnych słów i niczego nie oczekuje. Ona
po prostu trwa i tylko czasami daje o sobie znać. Jest bardzo delikatna i łatwo
ją spłoszyć. Objawia się w myślach, pragnieniach, wspomnieniach i zawsze, ale
to zawsze wywołuje na naszych twarzach grymas delikatnego, wzdychającego cicho uśmiechu…
Każdemu zdarza tęsknić za czymś, albo za kimś. Tęsknimy za tym,
co było, za ludźmi, których już nie ma wśród nas. Tęsknimy za osobami, których nie
widzieliśmy jakiś czas. Za miłościami, które się skończyły, za chwilami, w
których byliśmy szczęśliwi, za momentami, które wywoływały uśmiech na naszych twarzach.
Za ukochaną sobą, gdy akurat nie ma jej obok, a bardzo chcielibyśmy, żeby była.
Za słowami, które ktoś kiedyś nam wyszeptał i uznaliśmy je wtedy za
najpiękniejsze wyznanie, jakie kiedykolwiek usłyszeliśmy. Za słońcem, kiedy
pada i za deszczem, kiedy z nieba leje się żar. Za magicznymi miejscami, które
dane nam było zobaczyć. Za tym, co zapierało nam dech w piersiach i za tym, co
sprawiało, że po naszych policzkach spływały łzy wzruszenia. Za rzeczami
oczywistymi i takimi, które tylko dla nas mają znaczenie. Tęsknimy za tym, co
już nie wróci i za tym, czego jeszcze nie doświadczyliśmy. Gdzieś głęboko i
nieustannie tęsknimy albo za kimś, albo za czymś i nie jesteśmy w stanie nad
tym zapanować. Tęsknota nie dokucza, nie boli, nie rani, nie uszczęśliwia. Ona
po prostu trwa i trwać będzie do końca naszych dni…
…a ja lubię tęsknić. Lubię to uczucie, kiedy nie wiadomo
skąd, pod wpływem impulsu zaczynam czuć ciepło w sercu. Gdy oczami wyobraźni
widzę minioną chwilę, albo ważną dla mnie osobę. Lubię uśmiech, który pojawia
się na mojej twarzy i spokój, który nagle mnie wypełnia. Lubię wtedy zamknąć
oczy i wspominać to, co było i marzyć o tym, co będzie…
…bo one zawsze zjawiają się nieproszone i znikają nie
wiadomo kiedy, są tylko moje i tylko ja jestem w stanie je zrozumieć
i naprawdę
je poczuć. Są dobre, nawet, gdy są smutne, bo przypominają mi o wrażliwości i
dają wiarę, że jeszcze może być pięknie. Cieszę się, że są we mnie, skryte i
ciche…one – moje małe tęsknoty…
1 października 2015
człowiek (nie)uczy się na błędach
Podobno człowiek uczy się na własnych błędach. Kiedy w
naszym życiu działo się coś, co spędzało nam sen z powiek, co doprowadzało nas
do łez, co odzierało nas z resztek człowieczeństwa obiecywaliśmy sobie, że
nigdy więcej nie popełnimy tego samego błędu, że nauczeni kolejnym
doświadczeniem staniemy się mądrzejsi. Skrzętnie opracowaliśmy plan
postępowania na przyszłość naiwnie wierząc, że uchroni nas on od popełniania
kolejnych błędów. Na mojej liście nigdy nie brakło podkreślonych gruba czarną
kreską sloganów typu- nie wolno wierzyć, nie wolno ufać, nie wolno dać się
ponieść emocjom. Wydawało mi się, że jeśli będę to sobie powtarzać codziennie,
to w końcu w to uwierzę i stanę się bezemocjonalną maszyną, której już nikt,
ani nic nie będzie w stanie zranić. Zmęczona emocjonalną huśtawką, wybrałam
drogę spokojnego spaceru boczną ścieżką, na której nie mogło mnie nic
spotkać…nic złego…ani nic dobrego. Szybko zrozumiałam, że tak się po prostu nie
da. Ucieczka jest najgorszym rozwiązaniem i niszczy bardziej niż zranione
serce. Zrozumiałam, że w życiu trzeba nauczyć się walczyć, ronić łzy, kochać,
podnosić się po upadku i ponosić konsekwencje wcześniej podjętych decyzji.
Zrozumiałam, że trzeba poddawać się temu, co przynosi życie, a życie potrafi
nas zaskoczyć. W jednej chwili potrafi odebrać nam wszystko, a już w następnej,
nieproszone, dać nam więcej niż mogliśmy się spodziewać. Jeszcze wczoraj
dałabym sobie uciąć rękę, że nie wydarzy się coś, co nie mieściło się w moim
umyśle, a dziś?…dziś nie miałabym ręki. Nauczyłam się, że w życiu nie można
przyrzekać sobie, że już nigdy czegoś nie zrobimy, że z całą pewnością niektóre
rzeczy po prostu się nie wydarzą, że ludzie, których wymazałam z pamięci już
nigdy nie pojawią się w moim życiu. Zrozumiałam, że nawet najmądrzejszy umysł i
dziesięciometrowa lista przyrzeczeń nie znaczą nic, kiedy na prowadzenie
wysuwają się emocje. To one rządzą naszym życiem. To nasze serce decyduje o tym
jak w danej chwili postępujemy. Kiedy przychodzi moment podjęcia ważnych
decyzji dziwnym trafem umysł usuwa się na drugi plan, wygasa i ustępuje miejsca
emocjom, impulsom i tęsknotom. I chyba najpiękniejsze momenty w życiu mają
miejsce wtedy, kiedy niczego się nie spodziewamy, nie analizujemy, nie
zastanawiamy się, tylko po prostu poddajemy się chwili. Oczywiście zazwyczaj
później znów dostajemy po tyłku, a na nasza lista wydłuża się o kilka punktów,
ale jesteśmy tylko ludźmi. Prędzej, czy później podnosimy się po upadku i
wyruszamy na poszukiwanie kolejnych szans na popełnienie błędów….a potem znów
upadamy, dopisujemy do listy kolejne punkty, podnosimy się i znów robimy to
samo. Tacy już jesteśmy, bo taka jest nasza ludzka natura. Nie należy z nią
walczyć. Nie wolno za wszelką cenę unieszczęśliwiać się i pozbawiać pięknych chwil,
tylko i wyłącznie w imię zasad i obietnic, które składamy sami sobie wtedy,
kiedy grunt osuwa się nam spod nóg. Nie warto kurczowo trzymać się tego, co
przyrzekliśmy sobie dawno temu, bo z biegiem czasu zmienia się nasze podejście
do wielu spraw, zmieniają się nasze emocje i potrzeby. Jeśli cały czas będziemy
skupieni na wewnętrznej walce między sercem a rozumiem, to nieświadomie możemy
pozbawić się szansy na coś nowego w naszym życiu. Na coś, co może okazać się
dla nas zbawienne i dać nam siłę do dalszej walki.
18 września 2015
naucz mnie kochać od nowa
Mieli być razem już na zawsze. Byli szczęśliwi, zakochani. W
jego ramionach wszystko wydawało się proste. Problemy były tylko kolejnymi
wyzwaniami. Ze słownika już dawno wykreśliła takie słowa jak- rozczarowanie,
żal, samotność. Uśmiech nie znikał z jej twarzy. Dostrzegała piękno małych
rzeczy. Miała w sobie nieograniczone pokłady siły i energii. Kiedy on był obok
czuła, że może wszystko. Był dla niej spełnieniem najskrytszych marzeń, cudem,
aniołem stróżem. Pojawił się nagle, z nikąd. Szybko zdobył jej zaufanie…jej
bezgraniczną miłość. Zaprowadził ją do bram raju, a potem w jednej chwili,
niespodziewanie, bez mrugnięcia okiem pchnął w przepaść. Spadała bardzo długo,
a upadek odbił się echem niewyobrażalnego bólu…
Nic w życiu nie boli bardziej niż miłość, która kończy się
nagle, niezapowiedzianie. Rozstania, które nie są naszą decyzją zawsze zabijają
jakąś cząstkę nas. Jednego dnia mamy wszystko, a następnego wszystko tracimy.
To, w co wierzyliśmy, czemu ufaliśmy znika. Zostajemy sami. I to jest dla nas
ten najtrudniejszy czas. Zaczynamy się zastanawiać czy gorsza jest sama strata
najważniejszej osoby w naszym życiu, czy złamane obietnice i słowa rzucone na
wiatr. Zranione serce krwawi i przeszywa je ból trudny do zniesienia. Jeszcze
za wcześnie, żeby rany zaczęły się zabliźniać. Na wszystko jest jeszcze za
wcześnie. Budzimy się rano i nie bardzo wiemy, co mamy ze sobą zrobić.
Uświadamiamy sobie, że ostatnimi czasy nasze życie kręciło się wokół jednej
osoby, której już nie ma, która znikła i na dobre odeszła z naszego życia.
Telefon milczy, a przecież nie powinien. Powinno przyjść nowe połączenie, a w
słuchawce powinniśmy usłyszeć ukochany głos i melodyjnie brzmiące - „Dzień
dobry Kochanie”. Przecież tak było codziennie…Zaczyna ogarniać nas coraz
większa pustka. Brakuje bliskości, dotyku, spojrzeń, zapachu, obecności,
wspólnych wieczorów i tej zwykłej, jak nam się do teraz wydawało, wspólnej
codzienności. Wspomnienia wracają na każdym kroku. Mijamy miejsca, w których
byliśmy z ukochana osobą. Wspólna piosenka, która akurat leci w radio ściska za
serce, wspólne zdjęcia, które jak sobie nagle uświadamiamy są wszędzie. Kawa
pita samotnie nie smakuje już tak dobrze, jak kiedyś. Nic już tak nie smakuje.
Nic nie ma sensu. Wydaje nam się, że nasze życie właśnie się skończyło.
Jesteśmy pewni, że już zawsze będziemy sami, że już nigdy nikomu nie zaufamy. W
tym przeświadczeniu mijają nam kolejne dni i tygodnie. Okazuje się, że po
jakimś czasie potrafimy spojrzeć na to, co się stało z dystansem. Zaczynamy
dostrzegać, że na świecie są inni ludzie, zaczynamy się otwierać. Nadal
odczuwamy tęsknotę, ale o dziwo tęsknota za utraconą miłością, przeradza się z
tęsknotę za czymś nowym. Pokiereszowani i ciągle jeszcze nieufni, początkowo z
dystansem, powoli otwieramy drzwi do naszego serca przed kimś nowym, po to,
żeby pewnego dnia wyszeptać temu komuś do ucha – naucz mnie kochać od nowa…
12 sierpnia 2015
rzeczywistość weryfikuje marzenia…
Swego czasu największym marzeniem mojego życia było
posiadanie własnego samochodu. Takiego tylko i wyłącznie mojego, którym będę
jeździć tylko ja i tylko ja będę decydować o wszystkim, co go dotyczy. Chciałam
sama sprawdzać poziom oleju, brać odpowiedzialność za ilość paliwa w baku i
eksperymentować z zapachami do samochodu wybierając ostatecznie ten najbardziej
obłędny. Marzyłam o tym każdego dnia…i w końcu moje marzenie się spełniło.
Radości nie było końca. Nie było też końca obietnicom, że to będzie najbardziej
zadbany, najczystszy i najładniej pachnący samochód na świecie. Zrobiłam
ogromne zakupy- nabłyszczasz do karoserii, specjalne ściereczki nie rysujące
lakieru, płyny do mycia szyb, do czyszczenia tapicerki, płyn do felg, spray do
kokpitu, olejki zapachowe i wiele innych rzeczy, które wydawały mi się wtedy
niezbędne. Pamiętam to ogromne szczęście, kiedy polerowałam karoserię specjalną
pastą z efektem lustrzanego odbicia i tą wielką radość, kiedy mogłam się
przeglądać w karoserii jak w lustrze. W akcie szaleństwa wyszorowałam też felgi
używając szczoteczki do zębów żeby usunąć bród z zakamarków. Wnętrze dokładnie
odkurzyłam, nie został nawet jeden malutki pyłek, kokpit świecił się jak psu
j…..po prostu się błyszczał i ten obłędny zapach. Samochód, choć używany
wyglądał jakby dopiero co zszedł z taśmy produkcyjnej. Byłam podekscytowana i
szczęśliwa. Po pewnym czasie mój zapał ostygł. Okazało się, że uszczelki
czasami parcieją, żarówki się przepalają i ta kupa żelastwa pod maską lubi
wydawać podejrzane dźwięki. Nie mogłam już się przeglądać w karoserii, bo
pokrył ją kurz, felgi też zrobiły się jakieś poszarzałe, na tapicerce na dobre
zagościła plama po rozlanej coca-coli, a obłędny zapach gdzieś wyparował…
Zrozumiałam, że pewne czynności trzeba powtarzać cyklicznie, żeby utrzymać auto
w idealnym stanie. I powtarzałam je…z coraz mniejszym zapałem i coraz rzadziej…
Podobnie jest z miłością…
Kiedy jesteśmy samotni skrycie marzymy o posiadaniu
partnera. Wyobrażamy sobie kolacje przy świecach, szalone noce, rozmowy aż po
blady świt, śniadania do łóżka obowiązkowo udekorowane wazonikiem ze świeżą
różą. Wspólne oglądanie wschodów
i zachodów słońca i w ogóle spędzanie ze sobą
czasu na tysiąc sposobów –idylla. Obserwując
związki naszych przyjaciół/znajomych jesteśmy przekonani, że w naszym związku
nie popełnialibyśmy tych samych błędów co oni, że bylibyśmy wyrozumiali, umieli
rozwiązywać problemy, że nasz związek byłby wzorem godnym naśladowania…i w
pewnym momencie pojawia się ktoś, kto sprawia, że serce bije nam mocniej,
zakochujemy się i faktycznie związek, który rozpoczęliśmy jest idealny…przez
pierwszych kilka miesięcy J Kiedy mija fala szoku i miłosnego otępienia, bajka
zaczyna ustępować codziennej rzeczywistości. Okazuje się, że po ciężkim dniu
nie zawsze mamy ochotę na rozpalanie świec, sen jest nam czasami bardziej
potrzebny niż seks,
a grzanką z dżemem popitą sokiem pomarańczowym
niekoniecznie można się najeść. O dziwo zaczynamy zachowywać się dokładnie przeciwnie
niż obiecywaliśmy sobie w myślach. Wyrozumiałość – to słowo znika z naszego
słownika. Zaczynamy zauważać w naszych partnerach coś, co wcześniej było
niezauważalne –wady. Czepiamy się szczegółów. Rozmowy coraz częściej zastępuje
krzyk. Rozrzucone skarpetki, czy nieopuszczona deska klozetowa przestają być
tematem żartów i anegdot, a stają się poważną przeszkodą harmonijnego,
spokojnego życia. Z biegiem czasu tracimy zapał, jaki mieliśmy na początku. Nie
oznacza to wcale, że mniej kochamy. Po prostu marzenia w konfrontacji z
rzeczywistością ulegają weryfikacji. A może chodzi o to, że jesteśmy tylko
ludźmi i już tak jesteśmy skonstruowani, że idealizujemy wszystko to, co tkwi w
świecie naszych marzeń i pragnień. Gdy czegoś bardzo chcemy, ale tego nie mamy
jesteśmy w stanie obiecać wszystko, żeby tylko to dostać. Kiedy już to mamy nie
musimy się tak bardzo starać i nie chodzi wcale o to, że jesteśmy niewdzięczni,
albo nie umiemy czegoś docenić. Owszem doceniamy
i jesteśmy szczęśliwi, że to
mamy. Po prostu marzenie, które się spełniło, ustępuje miejsca posiadaniu
kolejnych, niezrealizowanych jeszcze, marzeń…bo przecież to żadna tragedia mieć
marzenia. Tragedią jest ich brak.
23 lipca 2015
bądź dobry, ponieważ każdy, kogo spotykasz toczy jakąś ciężką walkę
To, jacy jesteśmy dzisiaj zależy od tego jak wyglądało nasze
życie do tej pory. Każdego z nas na
swojej drodze spotkało dobro i zło, ludzka życzliwość i podłość, kłamstwo i
bolesna prawda, większość z nas wie czym jest strata, jak bolą rozstania.
Wszyscy nosimy w sobie zabliźnione rany zadane przez innych ludzi. Rodzimy się
jako czysta kartka. Niestety za każdym razem, kiedy ktoś nas zrani, skrzywdzi,
doprowadzi do łez, kiedy nasze wartości zostają zachwiane na -początkowo- czystej
kartce przybywa zapisanych wersów. Moim zdaniem to właśnie te zapisane linijki
kształtują nasz charakter. Dobro jest takim śmiesznym interwałem, o którym
szybko zapominamy, natomiast zło pozostaje w nas na zawsze. Każda negatywna
emocja pozostawia po sobie ślad…trwały ślad w naszej psychice, a my już nigdy,
przenigdy nie będziemy tacy sami. Uczymy się żyć ze złem, które nas spotkało,
czasami wypieramy je, odsuwamy w najdalsze zakamarki umysłu, czasami się z nim
godzimy, ale nie jesteśmy w stanie wyplewić go na dobre. Ono zawsze będzie
gdzieś w nas i będzie cierpliwie czekało na odpowiedni moment, żeby o sobie
przypomnieć.
Często dziwi nas zachowanie osób, które znamy. Nie
rozumiemy, dlaczego ktoś zareagował tak impulsywnie na, wydawać by się mogło,
błahą sprawę. Obwiniamy naszych partnerów, przyjaciół za brak wyrozumiałości,
irracjonalną zazdrość, nie rozumiemy, dlaczego „drobiazgi” wyprowadzają ich z
równowagi. Tak łatwo przychodzi nam ocenianie innych, wydawanie osądów na osobach, o których często tak mało wiemy. Mówimy –„ jesteś taki, śmaki i owaki”, ale nie zadajemy
sobie odrobiny trudu, żeby zastanowić się, dlaczego ktoś taki właśnie jest.
Wolimy iść na łatwiznę. Powierzchowność wystarcza nam do wysnuwania daleko
idących wniosków. Bez zająknięcia potrafimy wylać na kogoś wiadro pomyj. Obraz
drugiego człowieka tworzymy na podstawie fragmentów, które szybko układamy w
jedną, najczęściej stereotypowo pasującą nam całość. Najczęściej nie patrzymy
przy tym na siebie, bo przecież najtrudniej jest przyznać się do własnych
słabości. Uważamy siebie za osoby bez skazy, dobre i sprawiedliwe i z dumnie
podniesionym czołem oddajemy się niepisanemu prawu oceny innych ludzi. Szkoda,
że jesteśmy tacy niedoskonali, że nie zadajemy sobie trudu patrzenia głębiej,
że nie dociekamy, nie próbujemy zrozumieć. Tak mało w nas - ludziach- jest
prawdziwej empatii. Może warto się nad tym zastanowić i wziąć sobie do serca
słowa Platona, który głosił: „Bądź dobry, ponieważ każdy, kogo spotykasz toczy
jakąś ciężką walkę”.5 czerwca 2015
zostań architektem własnego wnętrza
Każdy z nas w mniejszych lub większym stopniu pracuje nad swoim wyglądem zewnętrznym. Za pomocą wysiłku fizycznego i diety możemy rzeźbić
nasze ciało. Za pomocą kosmetyków je upiększamy. Dużo uwagi
przywiązujemy do tego jak wyglądamy. Skrupulatnie dobieramy ubrania i dodatki.
Czasami wyrażamy w ten sposób siebie innym razem jest to próba dotarcia do
ideału, który sobie wyznaczyliśmy. Każdy człowiek inaczej postrzega piękno
zewnętrzne, ale wszyscy chcą być z
siebie zadowoleni, na swój, gdzieś podświadomie wykreowany sposób. Jesteśmy architektami
swojego wyglądu. Najpierw skrzętnie projektujemy, a później krok po kroku łączymy kolejne elementy budowli zwanej
wyglądem, by finalnie cieszyć oczy efektem. Niestety wielu ludzi spoczywa na
laurach. Uważają, że skoro „dobrze” wyglądają, to spełnili swoją misję i jest
o.k. …a nie jest.
Zajęci udoskonalaniem tego, co zewnętrzne i narażone na
publiczną ocenę zapominamy o tym, czego nie widać na pierwszy rzut oka, o tym,
co wewnątrz nas, o tym czego wygląd jest jedynie dopełnieniem. Pięknem
zewnętrznym staramy się ukryć marne wnętrze. W myśl mądrości –jak Cię widzą tak
Cię piszą - przestajemy kłaść nacisk na to, co niewidoczne, na to co w jest w
nas, w naszym wnętrzu. I gnijemy od środka przepełnieni żalem, złością, targani
wyrzutami sumienia, zazdrością i świadomi niepozałatwianych spraw z
przeszłości, które nie dają o sobie zapomnieć. I ten cały syf prędzej czy
później wychodzi na zewnątrz. Wydostaje się każdą komórką, widać go w każdym
spojrzeniu, słychać w tonie głosu i czuć przy zbliżeniu. Tylko ludzie, którzy
żyją w zgodzie ze sobą i swoim sumieniem mogą być naprawdę piękni. Tylko Ci,
którzy potrafią z podniesionym czołem spojrzeć w lustro są w stanie wzbudzać
zachwyt w innych ludziach. Pogoda ducha i szczęście, których nie osiągniemy
oszukując samych siebie, są w stanie sprawić, że otoczenie zacznie na nas
patrzeć zupełnie inaczej, ze szczerym zachwytem, z sympatią. I nawet, jeśli
nasza fryzura nie będzie perfekcyjna, a na brzuchu zadomowią się fałdki
tłuszczu to konkurując z „perfekcyjnie pięknymi i pustymi” zawsze zdobędziemy
pierwsze miejsce. Bądźmy architektami własnego wnętrza. Zaprojektujmy, a następnie zbudujmy dom o solidnych fundamentach wartości, wzbogaćmy go silnymi murami szczerości, pokryjmy dachem
dobroci, wstawmy radosne okna na świat, a całość ozdóbmy elewacją ładnych
ubrań i wykończmy drobnymi elementami biżuterii, makijażu i zniewalających
perfum a budowla będzie nienaruszalna, solidna i funkcjonalna i przez długie lata będzie
cieszyć oko i zachwycać. Nawet wtedy, kiedy zostanie naruszona przez ząb czasu...
23 maja 2015
samotność wśród ludzi
Każdy człowiek jest inny.
Jedni są bogaci, inni biedni, jedni są mądrzy, inni trochę mniej J Dzielą nas pasje, cenione i wyznawane wartości.
Dzieli nas wygląd, charakter, priorytety. Dzielą doświadczenia i plany, ale
łączy jedno. Niezależnie od pochodzenia, wieku i codziennej egzystencji wszystkich
ludzi łączy jedno- obecność w naszym życiu innych ludzi. Każdy niezależnie od
tego, czy jest duszą towarzystwa, czy samotnikiem, jest otoczony innymi ludźmi.
Spotykamy ich na każdym kroku, mijamy na ulicy, mamy
z nimi do czynienia w
szkole, pracy i w każdym miejscu, do którego się udamy. Zawsze, kiedy obrócimy głowę
zauważymy, że w najbliższej okolicy jest jakiś człowiek. Niektórzy z nich są dla
nas zupełnie obcy i tak już zapewne pozostanie. Na obecność innych jesteśmy „skazani”
od urodzenia i traktujemy ich obecność jako coś naturalnego. Oni po prostu są w
naszym życiu od zawsze i są jego częścią. Nie wybieraliśmy ich sobie, a mimo to
nie wyobrażamy sobie bez nich życia. Są też takie osoby, które pojawiają się w
którymś z etapów naszego życia i po prostu już w nim zostają. Najczęściej to
przyjaciele i znajomi. Niewytłumaczalnie czujemy z nimi więź porozumienia, coś
takiego, czego nie znaleźliśmy w innych poznanych osobach. To coś po prostu jest
i skłania nas do trwania przy nich, a ich skłania do trwania przy nas. Jest też
taka jedna szczególna osoba. Niektórzy poznali ją już dawno temu i do dziś
cieszą się jej obecnością, inni wciąż na nią czekając pielęgnując szczególne
miejsce w sercu przeznaczone tylko dla niej. Jeszcze innym nigdy nie będzie
dane jej poznać. Z jakiś niezrozumiałych powodów po prostu nigdy się nie
pojawi, a szczególne miejsce w sercu na zawsze pozostanie puste.
W moim życiu jest podobnie, w
końcu jestem tylko człowiekiem. Ze wszech stron otaczają mnie ludzie, więc
dlaczego są chwile, kiedy czuję się taka samotna? Mam wrażenie, że kiedy
wszystko w moim życiu się układa, kiedy jestem beztroska i radosna to
przyciągam do siebie innych. Natomiast w momencie, kiedy pojawia się jakiś
problem zaczyna się moja samotność. Czuję wtedy, że nikt mnie nie rozumie, a nawet,
jeśli ktoś mówi, że chce pomóc to jest to tylko pozorna próba spełnienia człowieczego
obowiązku. Tak jakby dzieliła nas tafla szkła i każdy, kto chce się zbliżyć
napotyka na przeszkodę i się cofa. Nikt nie podejmuje próby jej rozbicia, a ja
zawodzę się wtedy na ludziach i tym mocniej odczuwam swoją samotność. A
przecież nie powinniśmy mieć komuś za złe, że nie sprostał naszym oczekiwaniom.
W takich chwilach możemy mieć pretensje tylko i wyłącznie do siebie, bo sami jesteśmy
sobie winni, że oczekiwaliśmy od kogoś więcej niż był nam w stanie dać, więcej niż
było warto…
18 maja 2015
przypadek czy przeznaczenie?
Zastanawiam się nad rolą
przypadków w życiu człowieka. Czy rzeczywiście różne rzeczy dzieją się w danym
czasie i miejscu zupełnie przez przypadek? Czy ważne, decydujące momenty w
naszym życiu mają miejsce przypadkowo, a może dokładnie
w danej chwili miały się
wydarzyć i pociągają za sobą pasmo innych, również zaplanowanych zdarzeń, które
splatają się w jedną wielką, dokładnie zaplanowaną przez nasz los całość?
Kiedy miałam czternaście lat
zakochałam się na zabój w pewnym chłopaku. Mieszkaliśmy, co prawda na jednym
osiedlu, ale nie znaliśmy się zbyt dobrze. Utkałam oczywiście misterny plan, w
którym założyłam, że muszę go często spotykać, niby przypadkiem, gdzieś na
ulicy. Owy przypadek polegał na krążeniu po osiedlu odwiedzając miejsca gdzie
bywał mój wybranek…I zawsze powtarzał się ten sam schemat- im bardziej
pragnęłam go spotkać, tym bardziej on jakby zapadał się pod ziemię. Natomiast
wtedy, kiedy stawało mi się to obojętne, mój luby pojawiał się na mojej drodze
nagle, w najmniej spodziewanych miejscach, jak grzyb po deszczu. Oczywiście
cała ta moja wielka miłość, która miała być już na zawsze, skończyła się wielka
katastrofą. Ale ja nie o tym…
Ta historia potwierdza tylko, że zawsze, kiedy
czegoś bardzo chcemy, gdy na to czekamy i tym marzymy, wtedy to coś zazwyczaj
nigdy nie nadchodzi. Im bardziej czegoś pragniemy, tym odleglejsze się to
staje. Kiedy natomiast jesteśmy na coś obojętni i tak naprawdę wcale tego do
szczęścia nie potrzebujemy, wtedy to coś pojawia się nieproszone i włazi
natrętnie, z buciorami do naszego życia. Dlaczego tak się dzieje? Czy to rola
przypadku? A może to, co nas w życiu spotyka jest z góry zaplanowane i o żadnym
przypadku nie ma tu mowy? Czasami zastanawiam się, dlaczego coś dzieje się w
moim życiu akurat w tym konkretnym momencie, a czemu nie wydarzyło się jakiś
czas temu. Analizując to wszystko dochodzę do wniosku, że wszystko w życiu na
swój cel i sens. Czasami po prostu w danej chwili go nie dostrzegamy, ale z
perspektywy czasu wszystko zaczyna się układać w logiczną całość. Gdyby nie to
rozczarowanie, które kiedyś mnie spotkało dziś nie umiałabym docenić wielu
drobiazgów, które razem zebrane dają definicję szczęścia. Gdyby nie zło, z
którym przyszło mi się kiedym zmierzyć, dziś nie byłabym taka silna i nie
poradziłabym sobie z bieżącym problemem. Gdyby nie dobro, które ktoś kiedyś mi
bezinteresownie ofiarował, dzisiaj pewnie nie umiałabym dawać ciepła innym
ludziom.
Nie znam naukowych teorii na
ten temat, nie wiem czy odpowiada za to jakaś specjalna energia, a może nad
każdym człowiekiem czuwa Bóg i gdzieś z góry wysyła do naszej podświadomości
sygnały, że mamy iść taką, a nie inną ścieżką. Osobiście trochę naiwnie i
romantycznie wierzę, że nasz los jest gdzieś zapisany i, że jest w tym jakaś
magia. Coś tajemniczego, nie do końca odkrytego i budzącego ciekawość. W końcu
nie bez powodu ktoś kiedyś powiedział, że życie nie sprawia, że spotykamy
ludzi, których chcemy spotkać. Życie daje nam ludzi, którzy muszą nam pomóc,
zranić nas, pokochać, opuścić i sprawić, że staniemy się osobą, którą mamy się
stać…
Subskrybuj:
Posty (Atom)